środa, 13 lipca 2016

I. Sirius

Sirius Volturi wodził spokojnie dłonią po nagim torsie ciemnowłosego mężczyzny, na którym leżał. Czarne włosy Siriusa oblały prawie całe łóżko za jego plecami. Nic dziwnego. Sięgały mu grubo za pas. Stanowiły znak rozpoznawczy Volturiego. Wiele osób, nie tylko płci żeńskiej, oglądało się za nim z zazdrością. Sirius był z nich dumny, choć optycznie go skracały jeszcze bardziej. Jak na młodego mężczyznę mierzył jedynie metr sześćdziesiąt osiem. Zdecydowana większość magów, i nie tylko, przewyższała go. Nawet jego młodszy o prawie dekadę brat miał dwa centymetry więcej. A przecież jeszcze rośnie.
Jednak jego kochankowi to nie przeszkadzało. Przeżyli właśnie noc pełną wrażeń. Jednak gołym okiem dało się zobaczyć, że Siriusa coś trapi. Od samego początku wyglądał na roztargnionego. Zamyślonego. Niewiele mówił jakby bał się, że słowa zapeszą. Co? To właśnie zainteresowało Xava, który gładził jego drobne ramię z uczuciem. Obserwował zielonymi oczami jak Volturi wbija wzrok w nieznany mu punkt. Aż w końcu zdecydował się odezwać.
- O czym myślisz? - zapytał męskim, głębokim głosem nie przestając go pieścić. Sirius westchnął ciężko nie do końca świadomie swojego gestu. Nie uraczył jednak kochanka spojrzeniem.
- Znasz mnie... - zaczął Volturi nieco nieśmiało. Pomimo tego, że był dość pewny siebie, brzmiał niczym szara myszka. Dość cichy głos, niepewny, niezgrabny. - ... często pogrążam się w zadumie bez konkretnego powodu. Wyciągam z przeszłości brudy nie wiedzieć po co... a potem żałuję swoich czynów.
- Mam uwierzyć, że tak teraz jest? Wiem, kiedy zamyślasz się bez powodu, a kiedy naprawdę coś cię gryzie.
Długowłosy przytaknął. Wiedział, że w tym starciu nie ma szans. Podniósł się trochę, by usiąść. Xavier zrobił dokładnie to samo. Na pierwszy rzut oka było widać między nimi ogromną różnicę w posturach. Sarvel posiadał ładnie zarysowane mięśnie, a Sirius - ślicznie zarysowane żebra. Założył niesforny kosmyk za ucho.
- Wiesz jak wygląda sytuacja w naszym kraju, prawda? To, że nasz Uniwersytet Magii jest jednocześnie uczelnią oraz państwem niezależnym, lecz bardzo neutralnym. Nikt nie robił sobie w nas wrogów i my też tego nie chcieliśmy - wytłumaczył Volturi jakby recytował jakąś formułkę. - Naszym celem jest szkolenie magów. Jesteśmy jedyną tak profesjonalną placówką na całym świecie. Nasi absolwenci zyskują sławę i renomę. Wiedzą naprawdę wiele.
Xavier skinął głową na te informacje. Oczywiście, był tego świadomy. Sam studiował na Uniwersytecie już piąty rok. Tyle samo czasu znał i przyjaźnił się z Siriusem. Bardzo się zżyli przez ten czas. Volturi kontynuował:
- Jednak tylko jeden kraj nigdy nie chciał z nami sojuszu. Dlaczego? Nigdy nie wiedziałem. Nie umiałem tego zrozumieć... - spojrzał swoimi białymi oczami, które lekko mieniły się na złoto, prosto w oczy Xaviera. - ... Ben-Zahar.
Sarvel, naturalnie, znał ten kraj. Któżby nie znał? Najmniej przewidywalne królestwo na południu, na dodatek sąsiadujące z Uniwersytetem. Jednak ich nigdy nie zaatakowali. Niby nie groziło im żadne niebezpieczeństwo, ale jednocześnie każdy doskonale wiedział, że to w kazdej chwili może się zmienić. W zależności od królewskiego kaprysu. Od paru miesięcy po świecie krążyły plotki o potencjalnym ataku na magów.
- To psychole - skwitował ich Xavier łapiąc Siriusa za dłoń.
- Wiem, że psychole. Dlatego rozumiesz dlaczego martwię się tym, że chcą z nami sojuszu - odpowiedział Volturi kręcąc głową. - Niby warunki mogłyby nam sprzyjać, ale z drugiej strony...
- Nie widziałem tego dokumentu. Nie mam pojęcia co myślą sobie w Ben-Zahar. Co im da, że zaatakują Uniwersytet? Zrażą do siebie dosłownie każdą wyspę, każdy kraj. Każdy. Tutaj masz studentów zewsząd.
- Czy im to przeszkadza? Raz zaatakowali osadę elficką. Tak dla zabawy. Dawno, dawno temu... mieli, myśląc taktycznie, niewielkie szanse na wygraną. Armia jedynie stu kiepsko uzbrojonych rycerzyków na tysiąc wykwalifikowanych zabójców w ciężkich zbrojach...
- Hej, Sirius... słuchaj. Weź pod uwagę, że znamy to jedynie z zapisków starszyzny. Sami mają kiepską pamięć.
- Nie. Do spisywania ksiąg są specjalne zaklęcia, które eliminują możliwość pomyłki. Przecież było to na zajęciach. Historia kronikarstwa, na drugim roku.
Xavier się zaśmiał. Znał doskonale Volturiego. To, że się wszystkim przejmuje, nawet, gdy nie powinien. W jego opinii sojusz z Ben-Zahar oznaczał po prostu kolejnego sprzymierzeńca. Nie widział w tym zagrożenia. Zupełnie odwrotnie niż jego kochanek. Zacisnął palce na jego dłoni. Uśmiechnął się ciepło.
- Słuchaj... nie masz czym się przejmować. Naprawdę - zapewnił Sarvel. To chociaż troszkę rozwiało lęki Siriusa. Jednak... nie było w stanie zniszczyć całego niepokoju. Chłopak wtulił się w Xava, którego ciemnogranatowe włosy łaskotały twarz.
- Gdybym był takim lekkoduchem jak ty, z pewnością nie miałbym czym się przejmować - odpowiedział chłodno Sirius. Pomyślał, że nawet jego kochanek nie jest w stanie go zrozumieć. To ścisnęło jego serce, ale nie umiało wydusić wyraźnego wyrzutu. Bał się, że gdy okaże chociaż cień rozczarowania, to zniszczy wszystko, co razem zbudowali.

Nagle do ich uszu doszło pukanie. Sirius spojrzał zdenerwowany na podłogę w poszukiwaniu okrycia. Nie miał pojęcia kto mógłby ich odwiedzić o tej porze. A co jeśli to ojciec? Zobaczywszy swojego pierworodnego syna w łóżku z jakimkolwiek mężczyzną z pewnością by go rozdrażniło. Ale on od zawsze wolał spotykać się z chłopakami. Gdy spróbował z jakąś dziewczyną, nic z tego nie wyszło. To rozczarowało rodziciela młodego maga. Wpadł pod jeszcze większą presję niż poprzednio. Dlatego Sirius opracował sprytny myk. Jako świetny czarodziej tworzył iluzję, która pozwalała widzieć kochanka jako kochankę. Nikt nie mógł rozproszyć tego zaklęcia, bo nikt go nie podejrzewał. To dawało mu ogromną przewagę.
W pośpiechu się ubrał. W łóżku zamiast nagiego mężczyzny pojawiła się wdzięczna kobieta okryta tylko jedwabną, lekką kołdrą. Uśmiechała się ponętnie jakby błagała o powrót Volturiego. Ten otworzył drzwi na taką szerokość, by gość jej nie ujrzał. Lecz jego zmierzwione włosy mówiły same za siebie, co robił przed chwilą.
I nie ujrzał w korytarzu swojego ojca. Tylko swojego brata, Arthura. Mierzył chłodno wzrokiem do Siriusa patrząc z wyższością. Tak po prostu miał od małego. Starszego z rodzeństwa w ogóle to nie ruszało.
- Przeszkodziłem - stwierdził młodszy przyglądając się bratu.
- Nie do końca. Coś się stało?
Chłopak westchnął ciężko. Rozejrzał się badawczo po korytarzu jakby się przestraszył, że ktoś może ich ujrzeć.
- Mogę wejść? - spytał Arthur znowu sadzając wzrok na bracie. Sirius wzruszył ramionami i go wpuścił. Uwagę gościa zwróciła niewiasta w stroju Ewy. Jednak wiedział o sposobie swojego krewnego. Nawet zorientował się, kto się kryje pod tą iluzją. Nie pozostawił jednak żadnego komentarza. Usiadł na wolnym skrawku łóżka. Gospodarz stanął na przeciw niego opierając się o wyrzeźbioną komodę. Skrzyżował ręce na piersi gniotąc tym samym zapiętą na szybko białą koszulę. Czekał aż młodszy z nich sam zacznie temat. Jednak ładna chwila minęła nim rozwiązał mu się język.
Arthur sam nie rozumiał dlaczego poszedł do Siriusa. Od zawsze byli ze sobą bardzo zżyci, pomimo całkiem sporej różnicy wieku. Starszy z braci zawsze był opoką dla niego. Chłopak mógł mu powiedzieć wszystko, nawet jeśli to zmartwiłoby pierworodnego Volturiego. Z większością spraw udawał się najpierw do brata. Wtedy łatwiej było mu podjąć jakąkolwiek decyzję.
Teraz nie chciał rady. On doskonale wiedział, jaki będzie jego następny krok. Co zrobi dalej. Jednak lojalność nie pozwalała mu przemilczeć tej decyzji. Reszcie rodzinie najchętniej by poskąpił tej wiedzy. Chociaż i tak by się zorientowali.
- Opuszczę Uniwersytet na jakiś czas - przyznał kierując mroźne spojrzenie wprost na brata. Za to ton brzmiał łagodnie. Sirius otworzył oczy szerzej. Nie spodziewał się tego.
- Jak to? Dlaczego? - zająknął się. Spojrzał na Xaviera pod kobiecą postacią jakby oczekiwał na potwierdzenie. "To tylko głupi żart.". No i gdzie są te słowa, kiedy ich najbardziej potrzebuje?
- Dostałem misję... - Arthur wstał. Zaczął spacerować po całej sypialni brata. Poprawiał nerwowo mankiety od koszuli. - ... z której nie mogę zrezygnować.
- Misję poza granicami Uniwerka? - powtórzył Sarvel jak echo. Rozproszył zbędne zaklęcie. Wszyscy tutaj mogli go ujrzeć takim, jakim jest naprawdę. - A co na to wasz ojciec? Przecież ci łeb ukręci. Chyba nie myślisz, że się nie dowie.
Chłopak pokręcił głową. Opinia Xaviera go nie obchodziła. Liczył jedynie na wsparcie brata.
- Jaka to misja? - spytał w końcu Sirius. Długowłosy brunet już czuł jak drży mu serce. Wszystko w gardle zasycha, a ciało drętwieje. Nic to, przecież musiał wiedzieć.
- Mam zwiedzić cały świat w poszukiwaniu kości elfów - odpowiedział krótko Arthur. Nie przestawał chodzić.
- Po co te kości? Wiesz, że ich posiadanie jest nielegalne? - zauważył Salvel kładąc się na brzuchu. - Nie tutaj, jako student. Wiesz chyba, że one mają magiczne właściwości i są uznawane jako artefakty. Ponadto jakby to wyglądało? Używasz kosturu z kości mrocznych elfów na zajęciach, gdzie trzy czwarte sali to mroczne elfy...
- Możesz wyjść?
Xavier często słyszał to od Arthura. Łączyła ich nić sympatii, ale jednocześnie irytowali siebie nawzajem. Mimo wszystko młody Volturi wiedział, że może zaufać chłopakowi swojego brata. Ale jego komentarze nadal doprowadzały go do szewskiej pasji. Sarvel spojrzał na swojego kochanka. Ten skinął głową i zapewnił, że gdy tylko porozmawiają, zawoła go. Granatowowłosy podniósł się ubierając się. Machnął ręką. Trudno - pomyślał. Przecież jutro rano znowu się zobaczą. Nie musi ich strofować swoją obecnością. Gdy tylko założył na siebie wszystko, zostawił braci samych.
Arthur się zatrzymał.
Sirius obawiał się tego, co usłyszy od brata. Był niby od zawsze ciekawy świata, ale ani myślał się buntować zakazom od ojca. Ten kategorycznie zabraniał swojej rodzinie opuszczać granice kraju. A teraz? Ben-Zahar bankowo coś kombinowali. Najstarszy Volturi bardzo się tego bał. I wiedział, że ich rodziciel jest tego samego zdania.
Ale nie planował tego krytykować. Nie tego oczekiwał Arthur. Sirius przede wszystkim chciał go wysłuchać. Czy także kryć przed ojcem? Bił się z myślami, lecz nie znał szczegółów. Może te warunki nie będą takie złe.
- Czcigodny Alexander zlecił mi zebranie kości różnych elfów i stworzenie elfa idealnego - opowiedział jednym ciągiem Arthur obserwując twarz brata, który za wszelką cenę nie chciał dać po sobie poznać, że się boi.
- Zdradził ci powód? - Sirius pozostawał bardzo nieufny. Jednocześnie uważał, by nie zrazić do siebie młodszego brata. Odrzucił do tyłu długie włosy.
- Ne musiał. Weź pod uwagę to, że nie muszę znać motywów jego działań, by je popierać. On zdecydował. Ma na pewno w tym swoje słuszne cele. I na pewno nie chce naszej zguby.
Naszej nie - pomyślał gorzko Sirius. Całym sobą sprzeciwiał się temu pomysłowi. Nie miał dobrej opinii o bogu Alexandrze, który, na dodatek, jest patronem Uniwersytetu. Arthur często go odwiedzał. Zakochany w wiedzy chłopak widział w panu mądrości ogromny autorytet. Z reguły myślał podobnie do swego mistrza. Alexander chwalił go często powtarzając, że nadają na tych falach. Z kolei Sirius nie potrafił mu zaufać. W jego oczach bóstwo posiadało w sobie coś szalonego. Coś, co wstrzymywało w nim zaufanie. Jednak nie ingerował w sympatię swojego brata. Czułby się z tym podle, gdyby narzucił mu jakieś ograniczenia. Co by to dało? Jedynie poczucie, że nie warto mu ufać. Dla Siriusa Arthur wciąż był tym samym malutkim braciszkiem, co dalej. Tym, który jeszcze tak niedawno bawił się w oczku wodnym dokarmiając rybki. Mężczyzna zastanawiał się melancholijnie, gdzie te lata się podziały. Zawsze był bardzo refleksyjny i opiekuńczy, zwłaszcza dla Arthura. Tym bardziej się martwił jego pomysłem.
Sirius uśmiechnął się, ale jego grymas zdradzał wiele smutku i strachu. Przytulił młodzieńca tak jakby nigdy więcej miał go nie zobaczyć. Serce waliło mu jak dzwon na szczycie uniwersyteckiej wieży, który woła studentów na wykłady. Jednak nie płakał. Co jak co, ale najstarszy Volturi nie ronił łez prawie nigdy. To napawało ludzi obrzydzeniem, gdy podczas pogrzebu nie opłakiwał zmarłego. Sam Sirius nie potrafił wyjaśnić dlaczego.
Arthur odsunął się od brata. Ten z kolei nie uśmiechał się zbyt często. Wszystko przyjmował z jednostajną miną, co mogło doprowadzać wszystkich do szału. Miał zimną twarz, która kontrastowała z łagodnymi, męskimi rysami. Skinął głową wpatrując się w bratowe oczy. Mimo wszystko pragnął spróbować.
- Wiesz, że jakbyś czegoś potrzebował to... wiesz gdzie mnie szukać? - upewnił się pierworodny. Młodzieniec przytaknął. Podszedł do drzwi początkowo jedynie je uchylając nieznacznie.
- Nie znoszę tego - wyznał Arthur nie kończąc zdania. Sirius przekręcił głowę na bok licząc na ciąg dalszy. - Tego, że bez potrzeby się zamartwiasz. Wrócę.
- Wiem.
Młodszy brat wyszedł z pokoju pozostawiając długowłosego Volturi samego. Opadł na łoże podpierając się dłońmi. Wodospad czarnych kosmyków lunął mu na twarz. Patrzył w martwy punkt na podłodze. Nie mogę się nie martwić - pomyślał składając przed sobą ręce. Oparł na nich brodę. Nie mogę. Nie potrafię. Choćbym bardzo tego chciał.

Noc Siriusa przebiegła bardzo niespokojnie. Mężczyzna budził się co chwilę kierowany niepokojem. Zawsze tak miewał, gdy tylko na jego drodze pojawiło się zmartwienie. Nikomu nie dzielił się swoją przypadłością. Nie chciał, by ktokolwiek go wyśmiał, że jest niestabilny. A rzeczywiście, to stanowiło jego zmorę. W mig ulegał stresowi i seryjnym napadom apatii. Jedynie Arthur oraz Xavier zauważyli, że coś takiego ma miejsce. Jednak nigdy nie odważyli się komentować.
Volturi spojrzał od niechcenia na dużą tarczę zegara. Rzymskie, duże, wąskie cyfry ozdobione długimi szeryfami idealnie współgrały z ozdobnymi wskazówkami. Wybiła godzina szósta dwadzieścia. Sirius miał więc duży zapas czasowy przed wyjściem na uczelnię. Jako że został magiem elitarnym i przechodzi kolejny etap edukacji, by zostać magiem subelitarnym, fala jego obowiązków urosła do naprawdę sporych rozmiarów. Był studentem trzeciej kwarty. Do tego niewielu dotrwało. Studia na Uniwersytecie Magii nie należały do łatwych. Dostać się na pierwszą kwartę, na zwykłego maga, było niewyobrażalnie trudno z uwagi na bardzo trudne egzaminy wstępne. Jednak ta uczelnia cieszyła się taką renomą, że nikt nie śmiał krytykować trudności testów. Po pierwszej kwarcie, która trwa trzy lata, student przechodzi na drugą również składającą się z trzech lat. Po obronieniu pracy, którą uczeń musi napisać przez ten okres oraz pokonaniu odpowiedniego stwora, którego starszyzna przywołuje na okres zaliczeń. Przetrwawszy drugą kwartę, absolwent staje się magiem elitarnym. Mały procent studentów uzyskuje ten tytuł. Zwykle albo muszą powtarzać rok, za co należy płacić sporą sumę złota, albo po prostu zostają wyrzuceni z uczelni za zbyt kiepskie wyniki w nauce. Jednak zdarzają się też tacy, którzy przechodzą lata studiowania bez zbędnego szwanku. Mogą kontynuować naukę na trzeciej kwarcie, na której jest Sirius. Ona kończy się również po trzech latach z tytułem maga subelitarnego. Jednakże te studia mają nieco inną specyfikę. O ile podczas poprzednich etapów student musiał jedynie chodzić na wykłady, zdawać egzaminy i pisać prace, tak na trzeciej kwarcie trzeba również samemu prowadzić zajęcia z wybranego przedmiotu. Sirius zakochał się w dziedzinie iluzji. Zarówno dwie pierwsze kwarty jak i trzecią zechciał poświęcić właśnie jej. Musiał więc chodzić na wykłady i słuchać wykwalifikowanych magów nadelitarnych, czyli tych najstarszych stopniem i postelitarnych, którzy znajdowali się w hierarchii nieco niżej. Ale Volturi sam musiał prowadzić zajęcia dla pierwszej i drugiej kwarty ze swojej domeny. Sprawiało to, że mężczyzna nie miał wiele czasu dla siebie. Dodatkowo pisanie pracy na sam koniec swoich studiów pochłaniało każdą wolną chwilę. Ojciec byłby bardzo niepocieszony, gdyby chłopak zawalił. Każdy z rodziny posiadał niewiarygodny potencjał. W końcu przez tyle lat to właśnie ten ród sprawował władzę nad Uniwersytetem. Co pokolenie rodzili się doskonali czarodzieje, którzy rewolucjonizowali ten światek. W bibliotece wiele ksiąg opatrzonych było tym dumnym nazwiskiem. Multum artykułów napisał jakiś Volturi. Nawet w tym pokoleniu. Praca na zakończenie pierwszej i drugiej kwarty Siriusa również stała wśród innych. Nie wszystkim studentom się to udaje, nawet jeśli kończą studia z wyróżnieniem.
Po odbyciu porannej rutyny, mężczyzna udał się bezpośrednio na swoją uczelnię. Minął ogromny plac, który otoczony był wydziałami, które wyglądały bardzo podobnie. Białe mury ścian okalane czarnymi wykończeniami wznosiły się na planie prostokąta. Z prawie płaskiego dachu, który posiadał niewielki kąt nachylenia, wystawała dodatkowa bryła z półkolistym oknem. Tam właśnie zamieszkiwał albo arcymag, albo promag, który opiekował się danym wydziałem. Przed wejściem głównym, wedle szyku, pięły się wysokie kolumny, które zamykały łuki. Tworzyły mały, otwarty przedsionek przed wielkimi, zwalistymi drzwiami, które doskonale pamiętały poprzednie epoki. Budynki spoglądały na świat wieloma wysokimi oknami podzielonymi na sześć części. W niektórych siedziały zasłony, ale raczej w tych, które wychodziły z pokoju arcymaga bądź zarządcy danego wydziału. Na placu, w którym ścieżki rozchodziły się promieniście do każdego z gmachów od wielkiej fontanny o kształcie chimery, która z pysków pluła orzeźwiająco zimną wodą. To właśnie tam przesiadywali studenci śmiejąc się bądź ucząc. Ten wodotrysk miał takie rozmiary, że spokojnie zmieściłoby się pięćdziesiąt osób na jego obrzeżach. Sirius jednak tam nie bywał. Czasem, w chwilach przepracowania, Xavier wyciągał go tam na przerwę. Zwłaszcza wieczorami, gdy fontanna jest podświetlona. Urokliwe miejsce.
Głowę Volturiego cały czas zaprzątała sprawa z Arthurem. Wiele by dał, by teraz porozmawiać z bratem i upewnić się, że to tylko okrutny, chociaż nie w jego stylu, żart. Szedł żwawo do biblioteki, by poszukać informacji na tematy artefaktów magicznych. Niby wystarczy zamordować pierwszego lepszego elfa, by je zdobyć. Na dodatek każdy z nich daje co innego. Sirius usiłował sobie wyobrazić jak młodszy brat zamierza to rozegrać. Zadrze jednocześnie z wieloma krajami jednocześnie, bo przecież morderstwo jest moralnie naganne. I wiele polityk na tym bazuje. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej nie chciał wypuszczać Arthura z Uniwersytetu.
Wszedł do piwnicy jednego z budynków rozsianych po placu. Tam właśnie znajdowała się wielka biblioteka uniwersytecka. Więcej ksiąg zawiera się jedynie w sanktuarium Alexandra. Tutaj ściany robiły za wielkie półki, które ktoś zmyślnie skategoryzował. W kącie biurko swoje miał bibliotekarz, lecz studenci nie musieli się legitymować przed nim. Mechanizmy tutaj były silnie uzależnione od magii. Jeśli ktoś nie odda wypożyczonej książki na czas, ona sama wraca do zbiorów. Przestrzeń biblioteczna osiąga ogromne rozmiary, toteż trudno by to wszystko upilnować. Mimo wszystko panował porządek. Księgi ułożono w kolejności alfabetycznej w odpowiednich działach. A tych było mnóstwo, zwłaszcza specjalistycznych. Stały tam nawet prace Siriusa na zakończenie kwart. Nie tylko zresztą. Wiele grzbietów oznaczono złotą antykwą układającą się w nazwisko Volturi. Ale żadna z nich nie opisywała zagadnień, które interesowały Siriusa. Wertował wzrokiem półki od góry do dołu. "Historia elfów".. gdzie ta kategoria? Spacerował odszukując odpowiednich lektur. Aż w końcu natknął się na czarny, wielki grzbiet ozdobiony szwabachą - "Elfy magiczne". Zapakował ją do swojej torby i penetrował półki dalej. A nuż coś więcej się pojawi...
- Wiedziałem, że cię tu znajdę - Sirius usłyszał zza siebie ciepły, znajomy głos. Niski, ale głęboki i naturalnie wesoły. Aż tak się zamyślił i nie zauważył, gdy Xavier pojawił się za nim? Odwrócił się do niego przodem siląc się na uśmiech. - Nie daje ci to spokoju i chcesz zneutralizować upadek brata.
- Nie masz rodzeństwa, więc nie masz pojęcia jak to jest mieć młodsze, niedoświadczone życiowo.
Sarvel kiwnął głową ściskając wargi w poziomą kreskę. Spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
- Chłopak ma dwadzieścia lat, a nie piętnaście - kontynuował z coraz bardziej cierpkim tonem. Gdy Volturi odchodził w głąb biblioteki, zielonooki kroczył za nim niczym cień. Bał się odpuścić, gdyż wiedział, że to może doprowadzić do jakiegoś nieszczęścia.
- Nigdy nie opuszczał kraju ani z nikim nie walczył. Nie może... - wielka dłoń Xaviera wylądowała szybko na ustach długowłosego mężczyzny. Sam się zorientował dlaczego tak się stało. W emocjach głośność głosu się automatycznie podniosła. Lepiej przecież, by nikt więcej nic nie wiedział o misji Arthura. Jeszcze ta informacja dotrze do uszu tych, którzy wiedzieć nie powinni. Sirius zdjął powoli rękę kochanka z twarzy patrząc mu głęboko w oczy. Skinął głową na znak, że zrozumiał, co zrobił źle. Sarvel westchnął ciężko.
- Mam nadzieję, że nic głupiego nie przyjdzie ci do głowy po przeczytaniu tych ksiąg. Pamiętaj, że Arthur ci ufa. Nie bez powodu powiedział właśnie tobie o tej misji. Na bank nie sądził, że będziesz to sabotować.
- Boję się, Xavier - przyznał Sirius smutnym szeptem bezsilności. Naprawdę nigdy nie sądził, że dojdzie do takiej sytuacji, w której strach aż tak solidnie przejmie kontrolę nad jego ciałem. Przeżywał częste stany lękowe, ale nigdy nie wpadał w obłęd. Gdyby nie interwencja chłopaka, zapewne do tego by doszło. Volturi miał tego świadomość i to stresowało go dodatkowo. Przestaje być opoką dla brata z błahego powodu. Z drugiej strony... to nie było zależne od niego. Gdyby mógł, na pewno wyłączyłby tę cechę i pozwoliłby jej zgnić. Ale kto by mógł mu z tym pomóc? Sirius za bardzo się krępował o tym mówić, by szukać pomocy. Nawet w najbliższym mu Xavierze. Sarvel samodzielnie musiał się domyślać i działać. Pod tym względem pasowali do siebie jak nikt inny. Tworzyli harmonijną parę, która nie spotkałaby się jednak z aprobatą u większości. Takie związki nie uchodziły za normalne. Ludzie krzywo na to patrzyli i niejednokrotnie dokonywali samosądów. Prawo Uniwersytetu głosiło, że jest to dozwolone. Gdy córka bądź syn kocha osobę tej samej płci miłością romantyczną, rodzice mają prawo do wymierzenia odpowiednio brutalnej kary bez konsekwencji odgórnych. Ojciec Volturi doskonale wiedział o preferencjach swojego syna, lecz zawsze traktował to łagodnie. Stosował jedynie szereg reprymend połączonych z groźbami. Sirius postanowił się po prostu z tym kryć. Gdy Xavier przychodził na noc, ten używał zaklęć iluzji, by zmienić jego postać na kobiecą. I Sarvel bez najmniejszego sprzeciwu grał dziewczynę niejednokrotnie z tego żartując. A za drzwiami pokoju swojego kochanka, wracał do swojego prawdziwego ja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz